opór pór roku, w półmroku mór



Przecież nie mamy czasu… przecież... i tak, by to wszystko nadrobić, no wiesz, to życie, by się w nim zrozumieć i wspólnie odnaleźć, należałoby.. należałoby je całe przegadać..., jeśli tylko… jeśli tylko jest na to szansa, powinniśmy.... rzucić to wszystko, te wszystkie zawirowania wielkomiejskie i małomiasteczkowe przymglenia, żeby tylko.... żeby co? Odpaść? Odlecieć jak pożółkły liść? Nawet katu się tego nie robi.

Raz w życiu, tylko raz... spotkać się i być sobą. Usiąść i nie potrzebować niczego innego i nikogo innego, niż siebie – tak jak jesteśmy i jak stoimy i robimy różne proste czynności, ale zupełnie wystarczające i sycące, ale nie w tym rzecz, otóż.... zrozumieć się, tylko tyle, tylko... chyba że, to bzdura, zmyślenie, ja i ty podtrzymywane przez życie, sterowane mikroprocesorem i algorytmem... upoetyczniony żart.

Co zrobić z tymi postaciami na ulicach, by tak mocno nie czuć ich nieobecności? Nasze witryny, stworzone przez automatyczne skrypty i schematy robione w edytorze, nie są połączone żadnymi linkami, fruwają sobie gdzieś w hiperprzestrzenni i pewnego razu, albo ja, albo ty upadniesz i nikt nie będzie o tym wiedział, nawet my, zwłaszcza my… że nasze szanse były od początku zaprzepaszczone, że żyliśmy nie wiedząc nawet o własnym nieistnieniu.

Niedługo sobie pójdziemy, niedługo podejmie ktoś tą decyzję, ktoś w końcu będzie do tego zdolny. Ktoś obudzi się następnego dnia i nic nie będzie pamiętał. Która to była knajpa i kto pierwszy wyszedł. Ktoś obudzi się pewnego dnia i nawet nie będzie mu się chciało niczego rekonstruować, czy też zmyślać – nawet na własną korzyść. I tylko jego wzrok będzie zdradzał wszystko. Nawet jeśli będzie to najbardziej pusty i nieodgadniony wzrok na świecie. Wszyscy będą wiedzieć, że jest już za późno. Wszystkie karty będą leżeć spokojnie na stosie martwych ciał. Nogi nasze znudzone trzepotać będą sobie bezpańsko na wietrze. Nikt tego nie zobaczy, bo może wszyscy już będą śnić w najlepsze. Od pyłu może i mgły, od całego pokładu nawarstwionego kurzu, w zastałym rytmie błony śluzowej, nie będzie słychać już nic w rozwidleniu za gardłem. Ani jednego dźwięku. Zupełnie nic.