W jakimś mózgu się rozlokowałem, nie spocznę, póki nie wrócę do siebie. Ponieważ tu gdzie jestem, jest za daleko do czegokolwiek: do tego co istnieje przez wysłuchiwane słowa. Ponieważ ta cisza jeszcze nie jest milczeniem. Powinna być? Jeszcze w to nie wierzę. Z tą myślą zawsze powracam.
Tymczasem mam jeszcze dużo do zrobienia na swojej twarzy. Nad wieloma rzeczami trzeba pracować. Mam wsuniętą dolną szczękę i jeszcze nie chcę o tym słyszeć, jeszcze nie chcę tego słyszeć. To błąd na miarę mojej poprawki. To jest poprawka na miarę ludzkiego życia, które gdzieś tam trwa sobie w najlepsze – ukryte pod stertą rozrzuconych gazet, których nikt nigdy nie czytał, a które będę musiał znać na pamięć. Póki co łamię wzrok na szpaltach i wyciskam napuchłym językiem dolną ławę zębów – potem powoli powracam.
Kto dał mi tę siłę do gardzenia sobą-w-sobie, kto dał mi tę niemożność gardzenia tobą-we-mnie? Gnębię siebie jeszcze bardziej, nurzam się we własnych sokach coraz głębiej. W końcu nie widzę nic już. Potem powoli powracam.
Może wrócę kiedyś, bo mam jeszcze wiele do zrobienia na twojej twarzy i w mózgu twoim. To będą długie milisekundy, a potem tępe pulsowanie i znów regularny powrót – tym razem już gdziekolwiek. Coś, co przerzyna przestrzeń jak perz czy pierzynę, musi uczyć się cofać i cofa się w zupełną nieskończoność próżni, właśnie po to by zawsze mieć coś przed sobą, coś, co wyłącznie może być tożsamością, lub całym życiem….
Tymczasem mam jeszcze dużo do zrobienia na swojej twarzy. Nad wieloma rzeczami trzeba pracować. Mam wsuniętą dolną szczękę i jeszcze nie chcę o tym słyszeć, jeszcze nie chcę tego słyszeć. To błąd na miarę mojej poprawki. To jest poprawka na miarę ludzkiego życia, które gdzieś tam trwa sobie w najlepsze – ukryte pod stertą rozrzuconych gazet, których nikt nigdy nie czytał, a które będę musiał znać na pamięć. Póki co łamię wzrok na szpaltach i wyciskam napuchłym językiem dolną ławę zębów – potem powoli powracam.
Kto dał mi tę siłę do gardzenia sobą-w-sobie, kto dał mi tę niemożność gardzenia tobą-we-mnie? Gnębię siebie jeszcze bardziej, nurzam się we własnych sokach coraz głębiej. W końcu nie widzę nic już. Potem powoli powracam.
Może wrócę kiedyś, bo mam jeszcze wiele do zrobienia na twojej twarzy i w mózgu twoim. To będą długie milisekundy, a potem tępe pulsowanie i znów regularny powrót – tym razem już gdziekolwiek. Coś, co przerzyna przestrzeń jak perz czy pierzynę, musi uczyć się cofać i cofa się w zupełną nieskończoność próżni, właśnie po to by zawsze mieć coś przed sobą, coś, co wyłącznie może być tożsamością, lub całym życiem….
Pozwól mi wejść głębiej w ten zapętlony sen. Tylko przez siebie nawzajem możemy być bardziej; tu i teraz w wiecznym powrocie do siebie.
Oto jest pusty mózg na skraju światła. Oto nizinny kraj mechanicznej pracy i zupełnej bezwoli, gdzie wątli mężczyźni wspierają swe powykrzywiane znojną pracą kościste kończyny na tłustych tułowiach gadatliwych i gderliwych nigdy nie zaspokojonych kobiet. W czyim mózgu zrodziła się ta idea nieskończonych wysiłków nagrodzonych krwią obwisłych naczyń i pożółkłych paznokci? Kto jako pierwszy odsłonił tę martwą nagą i kamienną przestrzeń?
- To lekko-rdzawe pulsowania, chryboczące się do wewnątrz, bezmyślnie, bezwarunkowo.
- To wcale nie jest – to się dzieje obok i nie ma żadnego powiązania.
- To trwa jak echo, jak nieustannie rozmieniany na słowa pierwszy krzyk wydobywający się z niczyjej twarzy.
- Z niczyjej twarzy, która mogła być moja, a która moją nie będzie nigdy.
- Z niczyjej niezagospodarowanej twarzy…