Nie zastanawiaj się nad tym jak żyć, oni tam w mózgu zrobią to za ciebie.
1
Rzecz martwa i nieistotna. Pień, dętka rowerowa, pożar w wigwamie. Obce ciało w ustroju.. Zdławiony przez przełyk jak rdza wyniesiona na zewnątrz powłoką zbutwiałą i brudną. Pomyśl tylko, że w plwocinie myśli zawarty jest zwrot akcyzy. Całe tabuny Eonów potykają się, tak jakby w pomieszczeniu zasiedzenia ktoś sobie rzygnął. Tym kwasem śmierdzi w całej poczekalni. Ociekające parasolki skapują kwaśnymi kroplami. Pewnie małe kwiatuszki wyrastają teraz między płytami chodnikowymi, które nigdy się już nie odegrają za betonową symfonię nieprzystosowania.
To nie jest mój plan wydarzeń, ni wynurzeń. Dzień rozmyje się w życie, jeśli tylko przez niego przejdę, a nie zobaczę niczego. Ja, albo jakość biochemiczna zawartych we mnie substancji. Układ kary i układ nagrody - oto wykładnia mego człowieczeństwa. Właśnie ta część mózgu trzyma u siebie dźwignie do lepszych czasów, do lepszych wymiarów. Wszystko, co dobre tam zawarte jest. Moja kochana serotonina i równie mocno kochana dopamina, niezależnie od pory dnia, proszę, przybądźcie o piękne i radosne boginie. Wzrok zaowocuje pstrokatym pejzażem, dywanikiem złotawo-rdzawych liści. To jesień naszych czasów, to naszych dziadów śpiew. W tym świecie to wzrastam pod egidą drobnoustrojów, ja, przesiąknięty żywą tradycją kwasu dezoksyrybonukleinowego. Na grobach palą się pąsowe znicze. Cmentarze - tabernakulum autochtonów. W tym zamkniętym klimacie właśnie piję kawę narkotyczną i czekam na zastrzyk kofeiny. Po wczorajszym dniu pozostały niewyraźne widma otaczające rozżarzonego w centrum sigila zobowiązań. Rodząc się zaciągasz dług pod zastaw swego ciała, pod zastaw materii, która odtąd staje się twoim tyranem. Świat to jeden wielki komis, przysięgam. Wszyscy wyprasowani? No ładnie, możemy wszyscy wreszcie zaczynać żyć. Żelastwo i rwące korzonki.
2
Patrzę nieśmiało w niebo za oknem, próbując przeniknąć nieprzezroczyste powietrze. Patrzę… i nic się nie dzieje. Nie - ten czas nic się nie zmienił od wczoraj. Czuję się jak kundel biegający naokoło drzewa – tak samo jest z głodem: nie spocznę, póki go nie zmęczę. Potem to i tak nie ma to już większego znaczenia, gdy siedzimy w swoich pokojach i gadamy do siebie. Zbyt późno odgadujemy tą ciszę, śnimy na jawie ostatnie marzenia powoli zanikających popędów. Moja kochana dzisiaj się ode mnie odpierdolisz. Nie obiecuję, grożę.
Tylko spokojnie. Załatwimy to szybko i bezboleśnie - po prostu tak jak lubisz. Policjant z szelmowskim uśmiechem spisywał nas w parku za zaśmiecanie koszów, tak samo śmiesznie biegam za bezkresnymi oczami, za ludźmi, słucham ich – następnie rzeczowo odpowiadam. Zbiór rytuałów, które rzekomo są esencją wszechświata stają się klanem moich wydarzeń, który brutalnie terroryzuje moje wszystkie kapitalne odruchy. Moje oczy, Twoje oczy - jak węgiel w błocie tonący. Póki co powstrzymuję pianę z ust i panicznie boję się wody. Jestem umorusany tym błotem, ale nie mam zamiaru się przeczyszczać - boję się, że całego mnie wypłucze... My tu w mózgu jesteśmy troszku wściekli na innych ludzi. Nikt jeszcze nie potwierdził ich obecności. Czekam na wyjaśnienia. Miasto jest nadal miastem straszących widm i poświat. Nie czuję się źle. Życie to na pewno rodzaj szaleńczego otępienia. Żyć znaczy kontynuować. Patrzę w okno - wzruszam ramionami. Tu nic nie ma. Do you think I care? Do you really think I care?
1
Rzecz martwa i nieistotna. Pień, dętka rowerowa, pożar w wigwamie. Obce ciało w ustroju.. Zdławiony przez przełyk jak rdza wyniesiona na zewnątrz powłoką zbutwiałą i brudną. Pomyśl tylko, że w plwocinie myśli zawarty jest zwrot akcyzy. Całe tabuny Eonów potykają się, tak jakby w pomieszczeniu zasiedzenia ktoś sobie rzygnął. Tym kwasem śmierdzi w całej poczekalni. Ociekające parasolki skapują kwaśnymi kroplami. Pewnie małe kwiatuszki wyrastają teraz między płytami chodnikowymi, które nigdy się już nie odegrają za betonową symfonię nieprzystosowania.
To nie jest mój plan wydarzeń, ni wynurzeń. Dzień rozmyje się w życie, jeśli tylko przez niego przejdę, a nie zobaczę niczego. Ja, albo jakość biochemiczna zawartych we mnie substancji. Układ kary i układ nagrody - oto wykładnia mego człowieczeństwa. Właśnie ta część mózgu trzyma u siebie dźwignie do lepszych czasów, do lepszych wymiarów. Wszystko, co dobre tam zawarte jest. Moja kochana serotonina i równie mocno kochana dopamina, niezależnie od pory dnia, proszę, przybądźcie o piękne i radosne boginie. Wzrok zaowocuje pstrokatym pejzażem, dywanikiem złotawo-rdzawych liści. To jesień naszych czasów, to naszych dziadów śpiew. W tym świecie to wzrastam pod egidą drobnoustrojów, ja, przesiąknięty żywą tradycją kwasu dezoksyrybonukleinowego. Na grobach palą się pąsowe znicze. Cmentarze - tabernakulum autochtonów. W tym zamkniętym klimacie właśnie piję kawę narkotyczną i czekam na zastrzyk kofeiny. Po wczorajszym dniu pozostały niewyraźne widma otaczające rozżarzonego w centrum sigila zobowiązań. Rodząc się zaciągasz dług pod zastaw swego ciała, pod zastaw materii, która odtąd staje się twoim tyranem. Świat to jeden wielki komis, przysięgam. Wszyscy wyprasowani? No ładnie, możemy wszyscy wreszcie zaczynać żyć. Żelastwo i rwące korzonki.
2
Patrzę nieśmiało w niebo za oknem, próbując przeniknąć nieprzezroczyste powietrze. Patrzę… i nic się nie dzieje. Nie - ten czas nic się nie zmienił od wczoraj. Czuję się jak kundel biegający naokoło drzewa – tak samo jest z głodem: nie spocznę, póki go nie zmęczę. Potem to i tak nie ma to już większego znaczenia, gdy siedzimy w swoich pokojach i gadamy do siebie. Zbyt późno odgadujemy tą ciszę, śnimy na jawie ostatnie marzenia powoli zanikających popędów. Moja kochana dzisiaj się ode mnie odpierdolisz. Nie obiecuję, grożę.
Tylko spokojnie. Załatwimy to szybko i bezboleśnie - po prostu tak jak lubisz. Policjant z szelmowskim uśmiechem spisywał nas w parku za zaśmiecanie koszów, tak samo śmiesznie biegam za bezkresnymi oczami, za ludźmi, słucham ich – następnie rzeczowo odpowiadam. Zbiór rytuałów, które rzekomo są esencją wszechświata stają się klanem moich wydarzeń, który brutalnie terroryzuje moje wszystkie kapitalne odruchy. Moje oczy, Twoje oczy - jak węgiel w błocie tonący. Póki co powstrzymuję pianę z ust i panicznie boję się wody. Jestem umorusany tym błotem, ale nie mam zamiaru się przeczyszczać - boję się, że całego mnie wypłucze... My tu w mózgu jesteśmy troszku wściekli na innych ludzi. Nikt jeszcze nie potwierdził ich obecności. Czekam na wyjaśnienia. Miasto jest nadal miastem straszących widm i poświat. Nie czuję się źle. Życie to na pewno rodzaj szaleńczego otępienia. Żyć znaczy kontynuować. Patrzę w okno - wzruszam ramionami. Tu nic nie ma. Do you think I care? Do you really think I care?