.

W tych przeklętych czasach dobrobytu wygrzewamy się w świetle żołądka prześwitującego przez witraż nieba.

Rzygamy w nieboskłonie pochyleni nad zdarzeniami i zderzeniami ciał.

Mamy tu bowiem dziury, które należy zaśnieżać łojotokiem.

Obrastamy w drżenie rąk łopocących bezwładnie na wietrze.

Żółć przelewana w odwłoku i świat się przelewa.

Nie staje, lecz płynie dalej ten strumień i czasem wpływa do niego soczysta porcja dnia.

Nikt i nic: to my tu jesteśmy, czekamy przyczajeni za ścianą organów i gruczołów dokrewnych.

W miejskich szaletach udajemy, że nasze kabiny są zajęte, podczas gdy są zupełnie puste.

Szeptany krzyk. Jesteśmy uwięzieni na półpiętrze - między sufitem a podłogą następnego piętra drapiemy zakrwawionymi paznokciami