Ten wdzięczny i porypany syf, który ktoś trzeźwo myślący nazwał światem

Po to jest ta mgła wokół oczodołów, ale także ponad całym polem świadomości
i po to każda myśl jest tak ostentacyjnie rwana na strzępy i przesycana drżeniem, a każde spostrzeżenie jest niedostrzeżone i zastrzeżone tylko dla osób pokątnych. Po to każdy sen jest jawą i po to każda jawa startuje w wyborach na miss sennych majaków, bezproblemowo je wygrywa i traci na znaczeniu, by zaraz niepostrzeżenie zniknąć. Tymczasem wstajesz z łóżka i wszystko się rozmywa we wzbierającej fali bezgranicznej mdłości. Ślęcząc nad muszlą klozetową, robiąc przy okazji drobne rachunki oraz plany w myślach i tracąc resztki na wpół strawionego pokarmu, błagasz na kolanach, cokolwiek tam jest na górze, o zupełną trzeźwość, czystość; białość albo bladość. Zupełnie niepotrzebnie, jak się okazuje – to wszystko takie właśnie ma być, po to takie jest, by tak łatwo można było uciec od siebie, zgubić swój ślad, wyrzygać całego siebie, przywrócić siebie światu